Gdy już koncepcja zaczęła się krystalizować, a w trakcie zmieniała się kilkakrotnie, jedno było pewne. Nasze potrawy będą powstawały na ogniu. Polak powiedzmy to sobie szczerze, jest mięsożerem. Ja też się do tej frakcji zaliczam. To nie znaczy, że obżeram się mięsiwem codziennie i w kopiastych ilościach. Niemniej jednak od czasu do czasu lubię coś na ruszt wrzucić. I właśnie ten ruszt stał się tym hakiem głównym. Postanowiliśmy bowiem pójść na całość i wybudować największy w Europie piec grillowy. Do jego powstania zostało zużytych prawie dziewięć tysięcy cegieł, osiem ton surowca, w sam fundament wlanych zostały dwie pełne gruchy betonu. Konstrukcja liczy sobie cztery i pół metra wysokości, komora zaś ma ponad dwa metry długości i ponad metr głębokości. Mistrz Marcin, który nad nim pracował włożył w budowę cały swój kunszt i serce. Teraz trzeba się było zastanowić nad tym co będziemy tam obrabiać. Na pytanie co Polak najbardziej lubi z grilla prawie zawsze pada jedna odpowiedź – karkówkę. Tutaj pojawił się dylemat. Jeśli ją zrobić ot, tak to powiedzą, że nie trza im do Ognia przyjeżdżać bo mogą se sami na ogródku zwęglić. Po pierwsze trzeba było zdobyć surowiec najwyższej jakości. Taki zapewniła nam miejscowa mała masarnia z niejakich Kozich Lasek. Teraz trzeba było go odpowiednio przerobić. Kroimy go na grube plastry, po całości, porcja więc jest konkretna. Tak przygotowane trafiają do maceraty przygotowanej z mieszanki ziół i przypraw. Tutaj nie będę się rozwodził nad tym co wrzucamy, ot taka drobna warsztatowa tajemnica, niemniej jednak jedno powiem – mięso przekładane jest kwaśnym owocem skrojonym w plastry. Tenże powoduje piękne skruszenie i wydelikacenie smaku. Saganek z przygotowanym towarem, zalany dokładnie olejem by ani kęsek nie wystawał ląduje w chłodni na kilka dni i tam czeka na swoją kolej. Gdy przyjdzie czas, a my pracujemy tylko w weekendy, wyciągany kotlet jest lekko nakłuwany i ląduje na dwucentymetrowej żeliwnej płycie, pod którą pali się ogień.Teraz trzeba go nadzorować i umiejętnie przewracać by z obu stron był odpowiednio przypieczony a soczysty w środku. Na drewnianej, wypalonej desce ląduje główny bohater dania, obok przypieczone ziemniaki, zgrillowane na „angielce” warzywa, do tego jeszcze specjalne sosy będące specjalnością naszego zakładu. Wszystko jest przyozdobione sezonowymi kwiatkami i zieleniną.Całość żeby nie było jest jadalna. Przyjęliśmy następującą zasadę – produkty, które obrabiamy pochodzą w pierwszej kolejności z naszego gospodarstwa, gdy czegoś nie mamy to od znanych nam osobiście producentów gwarantujących najwyższą jakość. Druga cześć zasady to gość nie ma prawa wyjść od nas głodny. Porcja musi być godziwa. Jeżeli coś zostanie na desce to i tak się nie zmarnuje. Kury bardzo się ucieszą gdy przywędruje do nich kubełek świeżych pozostałości. Tak więc Szanowny Czytelniku nie będę Cię nadmiernie zachęcał, ale powiem, że warto sobie kiedyś zaplanować weekendowy wyjazd za miasto i zahaczyć o Linie w Ogniu, koło Lwówka. Nawigacja pokaże Ci najkrótszą drogę.
Ziemianin w Kuchni